A wiec ukradziono mi buty i na Roraime nie weszlam. Z drugiej strony byl to idealny pretekst by nie isc. Wysoka temperatura, duza wilgotnosc i 5 dni wspinaczki z bagazem na plecach. Nie wiem czy dalabym rade. Moglabym przez dlugi czas lizac rany po tej wyprawie. Wystarczy jak wspomne wyprawe do kanionu. Nie ma go na mapach turystycznych. Wyprawy robi Ricardo z Adrenaline Expeditions i jego imieniem miejscowi nazywaja kanion. Jest to absolutnie odlotowa wyprawa. Schodzimy do kanionu stromym zboczem, potem jego dnem maszerujemy przemierzajac liczne strumienie. Konieczne jest zdjecie butow, zalozenie skarpet (zeby sie nie poslizgnac) i wtedy dopiero przechodzimy przez strumien, po czym zdejmujemy mokre skarpety, zakladamy suche skarpety, zakladamy buty i tak wiele razy. Jest to dosc uciazliwe, ale po 2-3 razach mozna dojsc do wprawy. Gdy na naszej drodze napotkamy wodospad wtedy procedura jest nieco inna. Zdejmujemy buty i ubranie. Zostajemy tylko w kostiumach kapielowych i skarpetach oczywiscie. Ubrania, placaki i aparaty fotograficzne wkladamy do wielkiej plastikowej torby, ktora na szczescie opiekuje sie meska czesc wyprawy.
Aha, nie wspomnialam o uczestnikach: dwie Wloszki, czterech Wlochow, Irene i ja. Wiek 23-29 lat.
Do kanionu schodza turysci po jednodniowej obserwacji. Ricardo obserwuje kondycje, sposob radzenia sobie ze sliskimi kamieniami i tzw. element ryzyka, ktorego choc odrobine trzeba miec. Zdarza sie, ze odmowi turystom uczestnictwa w tej wyprawie. Bylam zreszta swiadkiem takiej sytuacji.
Wracajac do wodospadow. A wiec pierwszy wspina sie Ricardo. Dokladnie objasnia, gdzie trzeba postawic stopy, gdzie trzymac dlonie. Tu nie ma miejsca na pomylki. Wspinaczka nie bylaby trudna, gdyby nie sliskie kamienie i woda, ktora leci na glowe. najtrudniejszy jest odcinek przejscia przez wodospad. Strumien jest na tyle silny, ze latwo stracic i rownowage i orientacje, bo idzie sie z zamknietymi oczami (trudno otworzyc oczy gdy leci do nich woda). Trzeba dokladnie wypelniac polecenia przewodnika. Zazwyczaj strumien leci na kark i plecy, ale niejednokrotnie prosto na glowe. Powiem jedno: niezapomniane przezycie dla kogos, kto wczesniej w wodospadami nie obcowal na tyle blisko.
Odnotowalismy pewne straty. Irene poslizgnela sie na samej koncowce, na najwyzszej polce i przejechala po kamieniach ok 1,5 metra. Zatrzymala sie na mojej nodze tzn. dokladnie moja noga znalazla sie w jej kroczu. Wiadomo, co ucierpialo. Nie byloby ciekawie, gdyby Irene poleciala dalej. Mnie nazwano jej aniolem, a po modyfikacjach zostalam nazwana Angel Falls. Kolejne straty to zdarty paznokiec u nogi Wlocha i zdarta skora, niestety z mojego posladka. Na otarcie lez byl rum z cola, ktory Ricardo mial caly czas w plecaku.
Gran Sabana pozostaje w pamieci. Urwiste zbocza gigantow z piaskowca i liczne wodospady tworza widowiskowe krajobrazy. Niektore z wodospadow mielismy okazje widziec od zaplecza np. Salto Yuruani czyli Arapena -Meru. Ta miniaturka Niagary ma 6 m wyskosci i 60 m szerokosci. Za sciane wody wchodzi sie powoli, krok po kroku, oczywiscie w skarpetkach. Poruszamy sie na poziomie najnizszym, gdzie wodospad styka sie z gruntem. Wspinaczka jest absolutnie niemozliwa, sciana wody jest potezna. Trzymamy sie sliskich kamieni, maly fragment przemierzamy niemalze pelzajac miedzy wielkimi glazami, glowe trzymajac nad powierzchnia wody. Zdecydowanie duza dawka adrenaliny i zdecydowanie niezapomniany widok. Tutaj nawet ci bardziej doswiadczeni byli pod duzym wrazeniem.
Kilka slow o Santa Elena de Uiaren - mieiscie w ktorym nocowalismy. Jest to jedyna miejscowosc polozona w tym odleglym regionie, zaledwie kilkanascie km od granicy z Brazylia. Od kiedy w latach 40-tych XX wieku odkryto nieopodal diamenty, miasto zaczelo dynamicznie rozwijac sie. Niemniej liczy zaledwie ok 20 tys mieszkancow. Bliskosc granicy z Brazylia oraz owe wydobywane diamenty sa przyczyna licznych kontroli. Na trasie Ciudad Bolivar - Santa Elena bylo 5 kontroli, z czego jedna bagazowa. Wszyscy wysiadaja z autobusu, biora bagaze i ida do punktu kontrolnego. Wyrzucaja zawartosc bagazy na stol i z powrotem musza to zapakowac. W moich butach trekkingowych, pozniej zreszta ukradzionych dlugo czegos szukali. Szczegolnie nie podobaly im sie podeszwy, ktore probowali podwazyc. Kazdego dnia wyprawy na Gran Sabana przejezdzalismy dwukrotnie przez punkty kontrolne. Na szczescie kontrolowali tylko dokumenty.
Odzielny temat to benzyna, ktora w tym odleglym regionie jest produktem nr 1. Trzeba stac czesto w dlugiej kolejce. Stacje benzynowe, jak i wiele innych obiektow w tym kraju, strzezone sa przez mundurowych. Czesto benzyny brak i jest day off w turystyce. Kraj benzyna plynacy, gospodarka w duzym stopniu uzalezniona od przemyslu naftowego i zmian cen ropy a tutaj taka niespodzianka. Wenezuela zaskakuje mnie kazdego dnia.