Geoblog.pl    halalur    Podróże    Od Wenezueli do Argentyny 2005    wyprawa do Salto Angel
Zwiń mapę
2005
21
wrz

wyprawa do Salto Angel

 
Wenezuela
Wenezuela, Aparurén
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1768 km
 
Trzydniowa wyprawa nad Salto Angel rozpoczeta. Uczestnicy: para hiszpanska, para irlandzka, dwie Niemki i ja. Pierwszy odcinek przemierzamy jeepem, dalsza droge pokonamy CESSNA. Na lotnisko dojezdzamy zlani potem. A tam ani kawalka cienia, o terminalu mozna pomarzyc. Stoimy na plycie lotniska w pelnym sloncu i czekamy. Struzki potu na plecach powoli lacza sie i zamieniaja w strumyk. Po 30 minutach jestesmy cali mokrzy. W koncu nasza CESSNA jest gotowa. Jesli mozna tak powiedziec, bo wyglada jakby miala zaraz sie rozsypac. Zreszta cale lotnisko wyglada jak makieta, na ktorej stoja male posklejane przez uczniakow samolociki. Zobaczymy jak to cos bedzie latac. Nasz latynoski pilot wyglada jak tlusty obsliniony szympans. Chyba upal dal mu w kosc i kolejny lot bez chwili przerwy. Chociaz pluje na prawo i lewo dosc obficie, niemniej jest bardzo sympatyczny i rozmowny. Hmmm. no wlasnei bardzo rozmowny. Zajelam zaszczytne miejsce obok pilota i bylam bardzo dumna i bardzo hmmm. obficie opluta. Jak tu ciasno, jak w pudelku od zapalek. Osiem osob w takiej skrzynce. Zeby to tylko latalo. Start byl szybki i plynny. Podczas lotu male turbulencje, dzieki ktorym poszlismy niespodziewanie w dol kilka metrow, co wywolalo niemala panike. Dziewczyny krzyczaly, pilot sie usmiechal, samolot warczal i trzasl sie jak galareta, ja robilam zdjecia. A za oknem rozlewiska rzeki Caroni, selwa po horyzont, gdzieniegdzie osiedla Indian Pemon, do ktorych prowadzily rozjezdzone drogi bez dalszego polaczenia. I pierwsze tepuis na horyzoncie. W koncu moge je zobaczyc z nieco innej perspektywy. Wygladaja oszalamiajaco. Pionowe sciany i zupelenie plaskie wierzcholki, czyli tak jak byc powinno... Ladowanie spokojne.

Jestesmy w Canaima. Oplata za wejscie do parku Canaima - 8 tys bolivarow. Potem przejazd ciezarowka, na pace oczywiscie. I jestesmy w naszym campie. Podaja obiad. O nie! znowu kurczak. Wlasnie, nie wspomnialam nic o jedzeniu w Wenezueli. A wiec jada sie tutaj kurczaka z ryzem, kurczaka z frytkami, kurczaka z ryzem i frytkami, mozna tez zjesc kurczaka z chlebem. Pory posilkow sa nastepujace. Rano sniadanie. Zazwyczaj arepas - takie typowe wenezuelskie smazone placki, bardzo czesto nadziewane miesem. Juz od rana czuje dyskomfort, nie dosc ze smazone, to z miesem. Nigdy na sniadanie nie jem miesa. Obiad jest ok 12-13. W tych godzinach zazwyczaj pije kawe, a jem cos konkretnego dopiero po godz 16, czesto ok 18. A tutaj wszyscy jedza bardzo duzo wlasnie okolo poludnia. I to na 90% bedzie kurczak. Zeby jeszcze byl dobrze przygotowany. Jest czesto wysuszony na wior. Bez smaku, jak papier. Mam dosc kurczaka po Gran Sabana. Dwa razy dziennie jedlismy kurczaki z ryzem. Obiecuje sobie, ze po raz ostatni zjem kurczaka. Potem bede udawac wegetarianke i prosic o warzywa... Kurczaka jada sie jeszcze wieczorem na kolacje, ok 19.00.

Po obiedzie szybkie przygotowanie do dalszej drogi, wkladamy kostiumy kapielowe, smarujemy sie Autankiem (jak to smierdzi w polaczeniu z potem), plecaki ladujemy do czarnych workow i ruszamy. Okretujemy sie na lodzi typu pirog, ktora okazuje sie niezlym smigaczem i juz po minucie jestesmy zalani woda. Mokre bryzgi towarzyszyc nam beda przez 3 dni. Wzmacniane popoludniowym tropikalnym deszczem. Przerwa na wodospad. Przechodzimy z tylu wodnej kurtyny, jestesmy totalnie mokrzy. Potem godzinny spacer po selwie, ktory daje nam szanse wyschniecia i pogryzienia przez komary. Plyniemy dalej. Przerwa na kolejny wodospad: Salto Sapo czyli wodospad Zaby, u ktorego podnoza rozlewa sie piekna laguna z ciepla woda. Oczywiscie kapiel. Potem kolejne przejscie za wodna kurtyna. Zimna woda powoli przycmiewa wrazenie donioslosci i wielkosci spadajacego z hukiem zywiolu. Powoli zaczynam miec dosc wodospadow. Tym bardziej, ze jest godz 17.00 i czeka nas kawal drogi naszym pirogiem. Podroz w gore rzeki Carrao faktycznie nie nalezy do przyjemnych. W mokrych kostiumach, dodatkowo smagani coraz to chlodniejszym wiatrem. Wkladamy w miare suche ubrania, ktore i tak po 5 minutach sa mokre od bryzgow. W tutejszym klimacie w porze deszczowej, jak sama nazwa wskazuje pada. Wiec moglismy sie spodziewac ulewy. Dodatkowo dzieki niewielkiej odleglosci od rownika szybko zapada zmrok, ok, 18.00. Z upalnego skwaru dosc szybko robi sie przyjemny chlod, ktory na pedzacej lodzi, w mokrych ubraniach i w ulewie nie jest juz przyjemny. Dotarlismy ok 18.30 do naszego campu. Rzucilismy sie na goraca herbate. Innych udogodnien nie bylo. Nasz camp to taka wielka chata bez scian i okien, zbity dach, ot tyle. Pozawieszane hamaki i cos, co ma udawac lazienki. Poprzegradzane sedesy oraz wystajace rury, z ktorych leci zimna woda. Aha, nie ma pradu i nie ma swiatla. Probujemy w polmroku znalezc w czarnych worach nasze rzeczy i przebrac sie. Potem kolacja. Kurczak z ryzem. Nawet piwa porzadnego nie ma. Tylko Polar Ice, najpopularniejsze zreszta piwo w Wenezueli, ktore smakuje jak zlewki po sredniej kategorii piwie z dodatkiem wody. Co wiecej, za puszke 0,33 ktora kosztuje 800 bolivarow, zadaja 3,500 boliv. Totalne zdzierstwo. Nikt piwa nie kupuje i zdegustowani idziemy spac w naszych hamakach. W nocy pada i jest zimno. Jak to dobrze ze mam spiwor. Jakis pies sie do mnei przyczepil i spi pod hamakiem. Moj zoladek przestac funkcjonowac, pewnie ma dosc chikenow.


dzien kolejny...

Pobudka o 7 rano. Sniadanie. Smazone arepas z miesem. Zoladek odmawia. Nawet kawy nie przyjmuje. Jestem cala skrecona od srodka. Kurcze, jak tu jechac dalej. 2 godziny przeprawy naszym pirogiem pod Salto Angel. Musze jechac. Przeciez nie odpuszcze najwiekszego wodospadu swiata z powodu skreconych kiszek. Odszukuje Loperamid, bo na wegiel za pozno. Biore 3 tabletki i czekam. Dzialaj! Na czekanie nie ma juz czasu, bo musimy sie ladowac do lodzi. Plyniemy ok 2 godziny, bezdeszczowo, przez bystrza rzeki Carrao. Loperamid dziala, chociaz jestem cala skrecona. Niesamowite widoki na dostojna Auyan Tepui, najwieksza tepuis. Kolejne czesci jej pionowych scian widzimy co jakis czas bardzo blisko. Ma sie wrazenie jakbysmy mijali kilka roznych tepuis, a to wciaz ta sama Auyan Tepuis. Gdy docieramy do celu, do wyspy Raton, Auyan Tepuis nadal nam towarzyszy, bo to wlasnei z jej szczytu wyplywa najwiekszy wodospad swiata Salto Angel. O ile dobrze pamietam, to powierzchnia calowita Auyan Tepuis wynosi ok 700 km kw. Gora robi wrazenie. Z rana jest cala zaslonieta przez chmury i dopiero kolejne godziny pozwalaja odkrywac jej piekno. Podobnie z Salto Angel. Z rana jest spowity chmurami, okolo poludnia niebo sie odslania i dopiero wtedy mozna zobaczyc wodospad w calej okazalosci. Sa dni, kiedy nie przejasnia sie i wowczas nie ma mozliwosci ani na dobre zdjecia ani wogole na zobaczenie wodospadu.

Podejscie pod Salto Angel trwa ponad godzine. Droga jest stroma i dosyc meczaca przy tej wilgotnosci. Oczywiscie jestesmy oblepieni potem po 5 minutach wedrowki. Po drodze nasz przewodnik pokazuje nam dziwne roslinki, rosnace ponoc tylko w tej czesci swiata. Jedna z nich nazywa sie 'pocalunek ladacznicy' i faktycznie kwiat ma ksztalt erotycznych, na wpol otwartych ust. Zupelnei neispodziewanie dochodzimy do punktu obserwacyjnego czyli do kawalka skaly, nie porosnietej lasem. Dotrzegam dolna czesc wodospadu, bo gorna cala jest w chmurach. Coz, czekamy. Po okolo godzinie chmury rozpraszaja sie pokazujac Salto Angel w calej okazalosci. Widac prawie 1000 metrowa wstege wody spadajaca z hukiem wzdluz pionowej sciany tepuis. Nie sposob calosci ogarnac wzrokiem, trzeba ogladac kawalkami. Wszyscy rzucaja sie do aparatow i przez kolejne 15 minut jest chwila dla fotoamatorow. Duzo ludzi na tej skale, za duzo. I kazdy chce pstryknac fotke z najlepszego miejsca. A sa i tacy, ktorzy musza miec swoja buzke na tle wodospadu. Robi sie maly folklor. Wodospad przestaje mi sie podobac. Jakis taki cienki, lichy, szary. Nie to co Foz de Iguacu na granicy brazylijsko-argentynskiej. Zobaczyc trzeba, bo to najwiekszy wodospad swiata, ale nie urzekl mnie jak sie spodziewalam.

Potem schodzimy kawalek w dol do jeziorka u stop wodospadu, zeby sie wykapac. Niestety, jest za duzo wody po nocnej ulewie i nie mozna sie kapac. Kamienie sliskie jak diabli. Wywalam sie dosc niefortunnie na plecy, wbijajac sobie statyw, ktory caly czas mam zawieszony na ramieniu. Posiniaczylam nogi porzadnie i obilam lewy bok plecow. Teraz czuje sie jak babcia, nie moge sie schylic. Droga powrotna dluzy sie. Po zejsciu przeplywamy na druga strone rzeki na obiad. Kurczak z ryzem. Fuj. A tu niespodzianka. Dla mnie ryba. A wiec pomysleli o moim zoladku. Skubie troche tej suchej ryby. Zoladek nie przyjmuje. Wracamy do bazy. Powrot szybki. Ok. 16 jestesmy na miejscu. Dopiero wtedy zauwazam, jak nasza baza jest polozona. Z widokiem na Auyan Tepuis, ktora wczesniej spowita byla chmurami. Popoludniowa sjesta w trawie z widokiem na gigantyczna tepuis. Jest w niej cos takiego dostojnego, majestatycznego, pieknego. Cieple swiatlo powoli zachodzacego slonca nadaje piekny koloryt rzece, gorom, trawie. Oddycham glebiej, jakbym chciala choc czesc tego widoku poczuc jeszcze bardziej i zapamietac na dluzej. Zapominam o bolu kregoslupa i skreconych kiszkach... Wieczorem bardzo dlugo rozmawiamy przy swiecy o obyczajach w roznych kulturach. Opowiadam o naszym tlustym czwartku. Jest to hit. Nigdzie indziej czegos takiego nie maja! Rozmawiamy takze o papiezu, wszyscy jakos posmutnieli. Gdziekolwiek jestem, o naszym papiezu mowi sie tylko dobrze. W tych dniach kwietniowych caly swiat widzial placzaca Polske. Wielu zapamietalo nazwy Wadowice, Krakow...


Info practico

Trzydniowa wyprawa nad Salto Angel ok 220 USD (w cenie przejazd jeepem, lot do Canaima, nocleg w hamakach, pelne wyzywienie, przewodnik, lodka z motorem).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
halalur
Marta Podleśna Nowak
zwiedziła 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 37 wpisów37 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
18.05.2001 - 13.10.2001
 
 
01.08.2008 - 30.08.2008
 
 
13.09.2005 - 22.12.2005